Jakiś czas temu dostałam dość nietypową wiadomość. Napisała do mnie dziewczyna – wówczas kompletnie mi nieznana – że chce iść w góry. Chce tam zobaczyć zachód, a później wschód słońca. I czy zgodziłabym się z nią pójść. No cóż, w pierwszej chwili byłam co nieco zaskoczona, ale dość szybko przeszłam do planowania co gdzie i jak najlepiej. Wspólnie ustaliłyśmy plan – Beskid Sądecki, a tam niebieskim szlakiem z Rytra do Przehyby, nocleg w schronisku, a kolejnego dnia powrót do Rytra czerwonym szlakiem przez Radziejową.
Taką samą trasę, w jeden dzień zrobiliśmy z Krzyśkiem jakieś pół roku wcześniej, ale wiadomo – zima rządzi się swoimi prawami, stąd pomysł noclegu na Przehybie, a i dobry punkt widokowy na Tatry, więc w miarę dobre miejsce żeby pooglądać zachód czy wschód słońca.
Mglista sobota – w drodze na Przehybe
Dodatkowo dołączył do nas kumpel z Krakowa, i wspólnie w sobotni poranek ruszyliśmy z Rytra i nawet pogoda, która do najlepszych nie należała jakoś nie miała wpływu na nasz nastrój.
Na szlaku panowała cisza, spokój i tylko my zakłócaliśmy ją ciągłym gadaniem. W zasadzie spotkaliśmy dosłownie 5 czy 6 osób a to i tak przy samym końcu już niedaleko schroniska.
Obawiałam się trochę szlaku, czy nie będzie wyglądał tak, jak na Wetlińskiej w Bieszczadach, gdzie byliśmy w grudniu i gdzie standardowo łatwy szlak dał nam dość porządnie w dupe. Na szczęście ścieżka była dość dobrze wydeptana, także nie licząc ostatniego odcinka od rozwidlenia szlaków do schroniska, praktycznie w ogóle się nie zapadaliśmy, szło się naprawdę dobrze i pomimo wiecznych chichów, strącania śniegu z drzew, wspinania się po pniach, miliona zdjęć, popijania nalewki itp. itd. doszliśmy w 5 godz, a więc szybciej niż się spodziewałam w warunkach zimowych. W dodatku Piotrek, oprócz swojego plecaka tachał na ramieniu całą torbę wypełnioną słodyczami przywiezionymi przez Hanię, co by całej naszej czwórce energii nie brakło 😉


A w sobotę 21.01.2017 r. w Beskidzie Sądeckim delikatnie mówiąc warunki nie były zbytnio widokowe. Im wyżej szliśmy tym mgła coraz bardziej gęstniała, aż doszło do tego że gdy dochodziliśmy do Schroniska PTTK na Przehybie (1173 m n.p.m.) nie widzieliśmy go z odległości 50 m. Gdyby nie wydeptana ścieżka mogliśmy łatwo koło niego przejść nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Z drugiej strony mgła i temperatura poniżej zera sprawiły, że drzewa okryły się cudnym szronem a las wyglądał jak z mrocznej, ale urokliwej bajki.
Szkoda tylko, że mgła udaremniła nam plan podziwiania zachodu słońca. Jedyne co nam zostało, to siedząc już w schronisku i popijając zimne piwko obserwować choinkę rosnącą 20 m za oknem jak raz się pojawiała, a raz znikała we mgle.
Wieczorem, kiedy już praktycznie zasypialiśmy przy kolejnym piwku, opatuleni w ciepłe koce, zgodnie z Piotrkiem stwierdziliśmy „hmm…. dlaczego zawsze sąsiedzi bawią się lepiej niż my?” No i cóż, wiele się nie zastanawiając zebraliśmy się we dwójkę i dołączyliśmy do imprezującej w pokoju obok dość sporej grupy z Tymbarka. I takie wieczory to ja lubię 😉
W dodatku kładąc się spać, około 2 w nocy już wiedzieliśmy że czeka nas cudny poranek, bo mgła zaczęła opadać a na niebie powoli zaczęły być widoczne pierwsze gwiazdy.
Wyjątkowo słoneczna niedziela – z Przehyby na Radziejową
No i się nie pomyliśmy. Kiedy około 6 rano wyglądnęłam za okno aż mnie zamurowało! Po prostu cudo!!! Przepiękne, kolorowe niebo, Tatry widoczne jak na dłoni, wyłaniające się w oddali Słowackie Niżne Tary i szczyt – Kralova Hola, a wszystko nad wszechobecnym morzem chmur i mgieł. Widoczność – marzenie. Cudowna rekompensata za nieudany zachód!
Wyszliśmy we trójkę na zewnątrz schroniska i tak podziwialiśmy cuda natury rozpościerające się dookoła nas. Jedynie Krzysiek spojrzał przez okno, powiedział, że jest pięknie i poszedł spać dalej. Jego to chyba nigdy do końca nie zrozumiem 😉



Po śniadaniu pełni energii – przynajmniej tej duchowej bo co niektórym po zarwanej nocy tej życiowej to trochę brakowało – ruszyliśmy dalej, w kierunku Radziejowej. Po drodze były tylko ochy i achy i zachwyty i kolejne miliony zdjęć. A słońce tak prażyło, że co kawałek się zatrzymywaliśmy bo kolejna osoba zdejmowała kolejne warstwy. Jakby to już wiosna była, a nie połowa stycznia. Słońce i niesamowita przejrzystość dawały niezłego powera. Szło się super i naprawdę było co podziwiać.




Przed południem dotarliśmy do najwyższego szczytu Beskidu Sądeckiego – Radziejowej (1262 m n.p.m.), która przywitała nas magicznym lasem jak z bajki, a na wieży widokowej mogłabym zostać na zawsze! I podziwiać i zachwycać się wszystkim co dookoła. A Babia Góra już mnie nie zaskoczyła jak wcześniej w Pieninach 😉




Za Radziejową, a jeszcze przed Wielkim Rogaczem odbiliśmy na żółty szlak, który jednak się nam zgubił po drodze i trochę na około wydeptaną leśną drogą wróciliśmy do Rytra, skąd już tylko czekała na nas powrotna droga do domu.
Świetny weekend, w świetnym towarzystwie, a teraz pozostaje czekać na powtórkę 🙂
Beskid Sądecki praktycznie
Długość trasy:
– sobota – Rytro (koło parku linowego ABLandia) – Przehyba – 9 km
-niedziela – Przehyba – Radziejowa – Rytro (koło parku linowego ABLandia) – ok 15 km
Przewyższenie:
– sobota – 850 m
– niedziela – 400 m i sporo w dół
Czas przejścia wg mapy / nasz czas przejścia:
– sobota – 4 godz. / 5 godz.
– niedziela – 4,5 godz. (gdybyśmy szli szlakiem) / 6 godz.
Trudność: łatwy, lekki i przyjemny, zwłaszcza podzielony na 2 dni, no i bez brodzenia w śniegu po kolana

cudny czas, cudny las zimowy, cudna mgła widziana ze szczytów
drugi raz dopiero miałam szczęście widzieć morze mgieł w dolinach. robi ogromne wrażenie, gdy tak faluje, przelewa się nad niższymi szczytami i żyje sobie własnym życiem
Byłem, zwiedzałem, polecam 😀