Na Wąwóz Bicaz i Jezioro Czerwone przeznaczyliśmy dwa dni. O pierwszym dniu pisałam już wcześniej /tutaj/, drugiego natomiast postanowiliśmy zacząć wędrówkę od Jeziora Czerwonego, przejść ulicą wzdłuż całego wąwozu i wrócić okrężną drogą do jeziora.
Jak postanowiliśmy tak i zrobiliśmy, pomimo chmur zapowiadających deszcz. Zostawiliśmy samochód na poboczu drogi w Lacu Rosu i ruszyliśmy w kierunku wąwozu. Już po kilku minutach otoczyły nas wysokie, pionowe ściany skalne i w ich towarzystwie pokonywaliśmy kolejne serpentyny wijące się w dół wąwozu. Przez deszcz, który faktycznie dość szybko zaczął padać byliśmy chyba jedynymi turystami i na drodze spotykaliśmy tylko samochody i to głównie ciężarówki. Nawet budki z pamiątkami w większości były pozamykane. Na szczęście gdy dopadła nas największa ulewa mogliśmy się schować pod zadaszeniem jednej z nich.


Po przejściu najciekawszej części wąwozu szlak oznaczony żółtymi pasami skręcał w lewo w boczny Wąwóz Bicajel i razem z nim zagłębiliśmy się w las. Po kilku minutach doszliśmy do miejsca, w którym musieliśmy przekroczyć potok. I choć jest on naprawdę malowniczy to takich mostków jak nad nim to ja nie lubię! Nie dość że niemiłosiernie się kołysał, to jeszcze brakowało na nim nie jednej deski. Oczywiście w myślach już miałam jak idąc kolejna się wyłamuje a ja ląduję w lodowatej wodzie. Oczywiście taki scenariusz w rzeczywistość nie miał miejsca, ale zdecydowanie się cieszyłam gdy stanęłam na drugim brzegu.

Początkowo szliśmy przez las, gdzie ścieżka powoli wspinała się do góry, miejscami odsłaniając przed nam widoki na wyniosłe ściany wąwozu i płynący już sporo pod nami potok. Czułam się naprawdę maleńka.
Dalej wyszliśmy na bardziej otwarty teren i przed nami ukazały się zabudowania gospodarstw i polna droga. Zamknięta. Zagrodzona bramą. A szlak prowadzi prosto. I co dalej? Byłam dość mocno zdziwiona, gdy się okazało, ze koło bramy zrobione są schodki pozwalające na przejście na drugą stronę. Gdy przez nie przechodziłam miałam tylko nadzieję, że po drugiej stronie nie natkniemy się na jakiegoś wolno hasającego sobie byka. Zdecydowanie wolałabym krowy 😉 Na szczęście nie było ani jednego ani drugiego.
Dalej szliśmy między zabudowaniami, wzdłuż ogrodzenia i tak naprawdę to nie spotkaliśmy kompletnie nikogo. A wokół nas zieleń i parujący las. Magiczny klimat. Idealne miejsce, żeby usiąść pod drzewem z kanapką, a jeszcze lepiej z piersiówką i domową nalewką 🙂

Troszkę mniej fajnie się zrobiło, gdy dalej szlak prowadził drogą, którą niedawno musiało przejść spore stado owiec. A może krów? Nie wiem, ale wiem że błota strasznego narobiły. Miałam tylko nadzieję że butów w nim nie zostawimy, albo się cali nie upapramy 😉 Tamto błoto przeszliśmy w miarę bez problemu, ale za to kawałek dalej musiałam sobie usiąść w sam środek kałuży. Chyba nie potrafię jednak wrócić czysta ze szlaku 🙁

Ale jakby tego mało było, to kawałek dalej czekała na nas kolejna niespodzianka. Widzieliśmy, że pod koniec będziemy musieli z powrotem przejść na drugi brzeg potoku Bicajel, jednak zdecydowanie nie spodziewaliśmy że nie będzie żadnego mostku. Pokręciliśmy się chwilkę wzdłuż brzegu, ale nie mieliśmy już wyjścia – trzeba było zdjąć buty i wejść do wody. A była ona lodowata. Czucie w nogach straciłam po kilku krokach a cała przeprawa przez ostre kamienie wydawała się masakrycznie długa.

Ale gdy już się przeprawiliśmy, został nam już tylko kawałek drogą między zabudowaniami, którą pokonaliśmy w strugach deszczu i wróciliśmy do Lacu Rosu. Podeszliśmy jeszcze na chwilę nad urokliwe Jezioro Czerwone, żeby pomimo deszczu uwiecznić go przynajmniej na kilku zdjęciach. Na pewno cudownie jest usiąść nad jego brzegami i wygrzewać się w cieplutkim słońcu. Chociaż z drugiej strony deszcze zagwarantował nam, że mieliśmy je tylko dla siebie.
Wąwóz Bicaz i Jezioro Czerwone praktycznie
Wąwóz Bicaz jak i Jezioro Czerwone (Lacul Rosu) są miejscami licznie odwiedzanymi przez turystów a przez to z mocno rozwiniętą infrastrukturą turystyczną. W wąwozie postawione zostały liczne budki z pamiątkami a w miejscowości Lacu Rosu na każdym kroku spotkać można pensjonaty, hotele, restauracje, budki z fast foodami i pamiątkami itp. Nawet parkingi są tu płatne, co wcześniej widziałam tylko pod „zamkiem Drakuli” w Branie. Także podpowiedź dla przyjeżdżających – lepiej podjechać samochodem kawałek w stronę wąwozu i zaparkować na bezpłatnym parkingu wzdłuż drogi niż płacić za parking w centrum, zwłaszcza gdy planuje się wyjście na szlak.

Dodatkowo okolice Jeziora Czerwonego to rezerwat przyrody – nie ma możliwości rozbicia tu namiotu na dziko, ani nawet na polu namiotowym bo takiego nie spotkaliśmy. My tą noc spędziliśmy kilka km na południe, na campingu przy drodze nr 12C. Za jedną noc zapłaciliśmy niewiele – 30 zł (2 osoby, namiot + samochód), przy czym o świetle w łazience czy ciepłej wodzie mogliśmy pomarzyć. Chociaż i tak dobrze, że były postawione wiaty, dzięki czemu mogliśmy pod dachem zjeść kolację, a nie moknąć na deszczu. A z panem – gospodarzem pola udało się dogadać tylko na migi. Ale takie przeszkody, to w końcu żadne przeszkody 😉

Szlak wokół Wąwozu Bicaz
Oznaczenie szlaku – żółte pionowe paski
Długość trasy – niestety nie potrafię powiedzieć
Czas przejścia wg przewodnika wydawnictwa Bezdroża – 3 – 3,5 godz
Nasz czas przejścia – 4 godz, przy czym sporo opóźnień przez deszcz, a więc przewodnik znowu mówi prawdę 😉
Trudność – łatwy i przyjemny. Odradzam jedynie w okresie wczesnowiosennym, późną jesienią, czy zimą, bo nie wyobrażam sobie przechodzenia przez potok, gdy temp spada dość nisko a woda jest naprawdę lodowata, no chyba że ktoś jest morsem 😉

Te liście i mnie urzekły. Wszystkie te mapy fajnie wyglądają
piękne zdjęcia <3