Po spędzeniu dwóch dni w Wąwozie Bicaz mieliśmy do zagospodarowania jeszcze jeden dzień. Tylko w jaki sposób? Plany się nam trochę pogmatwały i w zasadzie sami mieliśmy problem co dalej. Jednak ostatecznie zdecydowaliśmy się na powrót w Góry Rodniańskie – Vf. Rosu. Kolejny szczyt, który chcieliśmy zdobyć, tym razem w południowo-wschodniej części Gór Rodniańskich.
Ruszyliśmy do miejscowości Sant, a z jej centrum wprost na północ wąskimi uliczkami, a później szutrową drogą wzdłuż oznaczeń niebieskich krzyży na wysokość ponad 1100 m n.p.m., żeby znaleźć idealne miejsce na rozbicie namiotu i nocleg powyżej kompleksu turystycznego Alpina Blazna. Taki sobie prezent zrobiliśmy na spędzenie ostatniego leniwego popołudnia i nocy z cudownym widokiem.

Następnego dnia obudziły nas dość dziwne jak dla nas dźwięki – a to pani była przeganiająca krowy na pastwisko tuż obok naszego namiotu. No cóż, nie ma co ukrywać – z takimi rzeczami nie mamy często do czynienia. Zresztą zaraz po śniadaniu i sprawnym spakowaniu namiotu i całej reszty ruszyliśmy na szlak i w zasadzie bardzo szybko spotkaliśmy nasz „budzik”.

Dzień był piękny, słoneczny, wokół przepiękne widoki a nam szło się naprawdę dobrze. Jedyne co, to na początku mieliśmy trochę problem ze znalezieniem szlaku, bo niestety nad schroniskiem Tabara Valea Blaznei oznaczenia się gubiły i nawet wracając i wiedząc już którędy iść nigdzie ich nie zobaczyliśmy. A więc jeżeli kiedyś tam będziecie – idźcie gruntową drogą pomiędzy polami, tak, żeby w zasięgu wzroku ciągle mieć kapliczkę/kościółek znajdujący się po lewej stronie na wzgórzu, aż zobaczycie źródełko z ustawionymi korytami na wodę dla krów – tam już oznaczenia szlaku są dobrze widoczne i nie ma problemu.

W miarę nabierania wysokości i zbliżania się do Vf. Rosu krajobraz wokół nas powoli się zmieniał i z soczystej zieleni przechodził w co nieco brunatny, z kępami zielonej kosodrzewiny, a nad naszymi głowami zbierało się coraz więcej chmur. No a w pewnym momencie zobaczyliśmy szczyt Vf. Rosu, który cały opatulony był białą kołderką. Niby do szczytu mieliśmy jeszcze kawałek i choć początkowo miałam nadzieję, że chmury jeszcze się rozejdą, to jednak nadzieja ta malała z każdym krokiem, aż weszliśmy w te chmury a widoczność zmniejszyła się dosłownie do kilku metrów. Na dodatek zaczął padać grad. A więc jak zaczęliśmy wędrówkę w krótkich rękawach, tak po przejściu ok 500 m przewyższenia mieliśmy już na sobie wszystkie ciuchy zapakowane do plecaków.






Na szczyt Vf. Rosu a więc na wysokość 2113 m n.p.m. choć z widocznością ograniczoną do kilku metrów weszliśmy bez najmniejszych problemów. W sumie to miałam wielką ochotę żeby iść dalej, na kolejny szczyt – Vf. Ineut, jednak Krzysiek odwiódł mnie od tego pomysłu, bo jednak chodzenie w kompletnej mgle mijało się z celem. Niezbyt chętnie, ale jednak go posłuchałam i powoli zaczęliśmy schodzić w kierunku, z którego przyszliśmy.




Po przekroczeniu wysokości coś około 1800 m n.p.m. miałam wrażenie że weszliśmy w inny świat – taki ciepły i przyjazny. Słoneczko znowu zaczęło cudnie przygrzewać a my pochowaliśmy wszystkie ubrania do plecaków ponownie zostając tylko w krótkich rękawach. No cóż, szkoda że nie mogło tak być też na szczycie, z którego na pewno rozciąga się cudny widok, ale nie zawsze można wszystko mieć.
Powoli i ponownie zachwycając się zielenią wokół wróciliśmy do samochodu i niezbyt chętnie ruszyliśmy w kierunku Polski i naszego domu.

Tak wyglądał nasz ostatni dzień tego urlopu. Na koniec jeszcze, zjeżdżając w dół w kierunku Sant zaserwował nam piękny widok na soczyście zielone pastwiska, a na zakończenie dnia pożegnał cudnymi chmurami niesamowicie podświetlonymi przez promienie zachodzącego słońca.


Vf. Rosu praktycznie
Dane od miejsca gdzie nocowaliśmy, czyli od Alpina Blazna (w nawiasie od centrum Sant)
Oznaczenie szlaku – niebieskie krzyże
Długość trasy – tam i z powrotem 11 km (18 km)
przewyższenie – ok 1000 m (1650 m)
czas przejścia wg mapy – 5 godz. z centrum na szczyt
nasz czas przejścia – ok 3,5 godz. na szczyt, z powrotem troszkę ponad 2 godz.
trudność – łatwy, jedynie na samym początku trochę bardziej stromo, później wysokość zdobywaliśmy powoli, a na szczyt weszliśmy zupełnie lajtwo
Wschodnia część Gór Rodniańskich znacznie różni się od zachodnich. Tutaj szczyty są łagodne i delikatne, a wysokość nabiera się powoli. Myślę, że z czystym sumieniem mogłabym porównać je do naszych Tatr Zachodnich.
Widoki wbijają w fotel! Podziwiam i zazdroszczę! Super wyjazd!
Fakt, rumuńskie widoki cudne! Mogłabym juz tam wrócić 🙂
Masz talent Paulina, do pisania, do fotografii, miło było Cię poznać osobiście 🙂
bardzo miło to słyszeć. i równie miło było też poznać 🙂